Długo zbierałam myśli, by następnie długo zbierać się do napisania więcej niż dwóch zdań o „Chacie nad Wisłokiem” i naszej bieszczadzkiej przygodzie. W mojej głowie ciągle kotłują się przedwyjazdowe wyobrażenia, towarzyszące mi od początku emocje, pocztówkowe widoki, wspólne posiłki i żwawe rozmowy. Każda scena, każdy kadr, każde słowo zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Może to kwestia odległości, może chodzi o domenę nieznanego, może to zasługa Gospodarzy, może to odmienność od mojej codzienności, może to wiosenne słońce, czy lokalne jedzenie… Wypadałoby się nad tym dłużej pochylić.
Bieszczady/Beskid Niski
W naszym przypadku – to nie koniec świata, a jedynie drugi koniec Polski 😉 Mimo wszystko droga trwała 7 godzin i ani trochę nie dała się nam we znaki. Tym bardziej nie zniechęciło nas to do planowania kolejnej podróży. Nigdy nie zapuszczaliśmy się w ten kawałek naszego kraju i jazda „w nieznane” nakręcała nas jeszcze bardziej. No tak, można się zdjęć, Watahy naoglądać, ale i tak nigdy nie wiadomo czego można się faktycznie spodziewać.
Teren pofałdowany, szaro-brunatny z białymi śniegowymi plamami, bogaty w drogowe serpentyny, dziki, choć jeszcze mniej zielony niż Ziemia Lubuska. Lekko groźny i nieobliczalny. Tutaj (o dziwo!) można spotkać dziką zwierzynę i nie chodzi o miłe jelonki Bambi, ale o mniej miłe niedźwiedzie. To działa na wyobraźnię! I rzeczywiście dość systematycznie pojawiają się informacje o ich mało przyjaznym obyciu z ludźmi. Radzimy nie zbaczać ze szlaków i nie krępować się w głośnym mówieniu 😉
Chata nad Wisłokiem
O chyżej, czyli chacie (Chata nad Wisłokiem) w której gościliśmy napisano już tyle nadzwyczajnych słów, że trudno o bycie oryginalny. Tak, jest tam tak jak piszą: sielsko, wygodnie, pięknie. O Monice i Piotrze nie da się inaczej napisać jak o niezwykle normalnych. Szybko skracają dystans, czuć że są dumni ze swojej chaty i chcą każdego jak najlepiej w niej przyjąć. Po prostu tak jak kochają to co wokół nich, tak również kochają ludzi. Dzielą się nie tylko swoją przestrzenią, ale i historią miejsca, tradycją łemkowską i bojkowską (a wiedzą bardzo dużo!), odkrywają siebie i starają się, tak bardzo naturalnie, bez lukrowania, zaszczepić wszystkim miłość do Beskidu Niskiego i Bieszczad. Właśnie, każdy stąd wyjeżdża choć trochę zakochanym… W przyrodzie, górach, lasach, chacie z niebieskimi okiennicami, serze z ziołami, nalewce z tarniny, ciszy.
Dobrze poczuć tę szczerość, autentyczność – przypomnieć sobie co się tak naprawdę liczy i czym warto się w życiu kierować. Można kochać miasta, pęd i wysokie tempo, bycie na czasie i ciągły rozwój, ale można też na chwilę się zatrzymać, nabrać solidnie chłodnego powietrza w pierś, patrzeć i słuchać. Okazuje się, że wtedy możemy najwięcej zobaczyć i usłyszeć. Nawet będąc w totalnej ciemności i ciszy.